Coraz dalej…

Delta Okavango: wodą, lądem i z powietrza

1 września 2014, dzień 18

Po wczorajszym labowaniu dziś czeka nas nieco bardziej intensywny dzień. Zaraz po śniadaniu jedziemy do Maun, gdzie z miejscowego lotniska (które, mimo iż malutkie, ma status międzynarodowego) polecimy nad jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi – Deltę Okavango. Lot zarezerwowaliśmy poprzedniego dnia, zatrzymując się w miasteczku na lunch. Na lotnisku znajdują się biura, które oferują przeloty nad deltą. Odnajdujemy biuro Kavango Air, uiszczamy opłatę na lot (350 USD) i, jak to na lotniskach bywa, przechodzimy przez szybką odprawę i kontrolę i już możemy udać się do naszego samolotu, a raczej samolociku 

Pierwszy raz lecimy tak małym samolotem. Ja pakuje się na tylne siedzenie, Marcin zasiada z przodu obok pilota. Jeszcze tylko krótki instruktaż, zapięcie pasów i możemy startować.

A tak wygląda mapa Delty Okavango (źródło: http://www.worldofmaps.net/en/maps.htm), nad którą będziemy latać, po której później będziemy pływać i którą będziemy przemierzać pieszo.

Delta Okavango jest największą na świecie deltą śródlądową, rzeka nie uchodzi do oceanu, ale rozlewa się po 15 tys. km² pustyni Kalahari. Cała pustynia ma obszar 900 tys. km² i obejmuje aż 70 proc. terytorium Botswany, zahaczając też o Namibię i RPA. Nazwa pustyni pochodzi z języka tswana i oznacza „miejsce bez wody”, co doskonale pasuje do przeważającej jej części. Co roku rzeka Okavango niesie 11 bilionów litrów wody, z czego ponad 90 proc. wyparowuje. Długość delty wynosi ponad 90 km. Najwyższy poziom wody utrzymuje się od czerwca do września, jest to też najlepszy czas na wodne safari. Na końcowym odcinku rzeka Okavango zwalnia swój bieg, tworząc rozlewiska i podmokłe wysepki, porośnięte trawami i trzciną, będące domem dla wielu gatunków zwierząt i niezliczonej ilości gatunków ptactwa. W roku 2014 Delta Okavango została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Mając przed oczami obrazy z filmów przyrodniczych National Geographic, a zwłaszcza opowieści sir Davida Attenborough, zaczynamy naszą eksplorację tego cudownego miejsca, na którą i Was zapraszamy. Teraz nam dane jest podziwiać jeden z najpiękniejszych zakątków Afryki z lotu ptaka. To co? Lecimy

Strasznie ciężko robi się zdjęcia w takim małym samolocie, trzęsie i rzuca niesamowicie, trzeba pstrykać prawie na oślep. Mimo, iż z góry dostrzegamy zebry, żyrafy, bawoły i słonie, to tylko te ostatnie udaje się złapać w obiektywie.

Nasz lot nad tą krainą trwał 40 min. I nie żałujemy ani jednego wydanego na ten cel centa – było super! Choć szczerze muszę przyznać, że po półgodzinie chciałam już lądować – jednak „trzęsący” lot w parze z ciągłym przemieszczaniem się z jednej strony awionetki na drugą (oczywiście, tak żeby pilot nie zauważył ) w poszukiwaniu lepszego ujęcia, zrobiły swoje. Z samolotu wyszłam na miękkich nogach i chyba oboje z Marcinem wyglądaliśmy lekko blado bo Erastus od razu zauważył, że z nami coś nie tak. No ale nikt nie powiedział, że życie podróżnika będzie łatwe  Nie wiem czy można lecieć helikopterem nad deltą, ale gdyby to było możliwe, na drugi raz wybrałabym właśnie helikopter. Lecieliśmy tak nad Wodospadami Wiktorii i mam wrażenie, że lot helikopterem jest jednak „spokojniejszy”. Tak czy inaczej, będąc w Botswanie, lot na Okavango trzeba zaliczyć do obowiązkowego punktu programu.

Po wyjściu z lotniska spotykamy się przedstawicielem agencji, w której zakupiliśmy wczoraj w naszej lodge pływanie mokoro po delcie (1 900 BWP/2 os). Samochodem terenowym jedziemy w kierunku rzeki, po drodze mijając lokalne zabudowania.

Dojeżdżamy do wód Okavango i przesiadamy się na nasze mokoro.

No prawie Was nabrałam, te mokoro powyżej to tradycyjne i chyba mocno już zniszczone łódeczki, które kiedyś były wykonywane z drzewa kiełbasianego, ale szybko się niszczyły – znacznie szybciej niż wyrastały nowe drzewa, z których pni można było wykonywać dłubanki.

My popłyniemy mokoro nieco nowszym.

Słońce mocno grzeje, ale od wody bije przyjemny chłód. Płyniemy sobie kanałami między gęstą roślinnością porastającą dno rzeki. Oczywiście w takim miejscu nie może zabraknąć pięknych nenufarów.

Z wody dostrzegamy ogromny kopiec terminów.

Do tej pory byliśmy całkiem sami na tym wodnym szlaku, teraz spotykamy pierwszych podróżnych.

Po prawie godzinnej przejażdżce („przepływka” to chyba niewłaściwe słowo ) docieramy do w miarę stałego lądu. Pod drzewami zostawiamy naszą przenośną lodówkę z lunchem i udajemy się w dalszą drogę już na własnych nogach. Jeszcze przed wyruszeniem nasz przewodnik zaznajamia nas z zasadami bezpieczeństwa. On sam jest nieuzbrojony, co w zderzeniu z informacją o możliwości spotkania lwa nie napawa nas entuzjazmem. No więc dowiadujemy się, jak mamy się zachować, gdy spotkamy słonia lub inne groźne zwierzę, co oznaczać mają poszczególne gesty pokazywane przez przewodnika. Jest też informacja o tym, że spotkanie stada bawołów jest niebezpieczne, i o tym, że samotny bawół zawsze atakuje. Szczerze mówiąc, trochę nas te wszystkie informacje przestraszyły, no ale przecież nie jesteśmy pierwszymi, którzy udają się pieszo wgłąb delty. Nasz przewodnik opowiada nam też o sobie – pochodzi z pustyni Kalahari, obecnie przygotowuje się do ostatniego egzaminu, który da mu najwyższy stopień w hierarchii przewodników. To nas trochę uspokaja – mamy ze sobą doświadczonego człowieka

Pierwszym „okazem” jaki spotykamy jest kupa słonia. To dowód na to, że te zwierzaki jednak tu są i w każdej chwili możemy stanąć z nimi oko w oko. Kupa, jak kupa, ale dla naszego przewodnika jest okazją do kilkuminutowej opowieści. Dowiadujemy się więc, jak po zawartości kupy poznać czy zostawił ją młody czy stary osobnik. Młody osobnik posiadający wszystkie zęby (a słonie mają ich raptem kilka) dokładnie rozdrabnia pokarm, starszy, który traci zęby, wydala większe kawałki niestrawionych gałązek. Z czasem słoń traci wszystkie zęby i umiera wskutek śmierci głodowej

Idąc dalej, co jakiś czas mijamy duże dziury w ziemi. To mieszkania mrównika – stworzenia, podobnie jak mrówkojad, żywiącego się mrówkami i termitami. Niestety wszystkie te „lokale” to pustostany i nie udaje nam się zobaczyć ich lokatorów.

Nasz szlak prowadzi a to przez tereny podmokłe, a to przez całkowicie wysuszone słońcem, które w południe praży tu niesamowicie. Po drodze, na mokradłach spotykamy stołujące się czajki srokate.

Nagle nasz przewodnik wypatruje w oddali duże stado zebr. Stado jest przed nami, ale wiatr wieje od nas w ich stronę, tak więc idąc prosto, wypłoszymy zebry, które szybko nas zwęszą. Przewodnik pokazuje, że musimy zajść zebry od zawietrznej, to wtedy uda nam się podejść bardzo blisko. Zebry mają bowiem dość słaby wzrok w przeciwieństwie do wyśmienitego węchu.

Idziemy więc gęsiego za naszym tropicielem i po kilkudziesięciu metrach udaje nam się podejść do zeberek. Stado niby patrzy w naszym kierunku, ale albo rzeczywiście nas nie dostrzega albo uznaje, że nie jesteśmy dla niego zagrożeniem.

Od miejsca, gdzie zostawiliśmy mokoro, dzieli nas jakieś 3 km – trochę jednak przewędrowaliśmy; czas powoli wracać. Nas przewodnik jest chyba trochę zawiedziony, że nie spotkaliśmy żadnego „dużego” zwierza, ale my mając w pamięci jego ostrzeżenia na początku marszu, jakoś nie jesteśmy pewni, czy chcielibyśmy spotkać lwa albo bawoła. Chyba jednak wolimy oglądać te zwierzaki z samochodu

W drodze powrotnej napotykamy kolejnego przepięknego ptaka, który zamieszkuje te tereny. To śliczna żołna mała, szkoda tylko, że była bardzo płochliwa.

Spotykamy jeszcze gęśce gambijskie.

Droga powrotna dała nam się nieźle we znaki, maszerowaliśmy te 3 km w pełnym słońcu, po cichu pytając siebie niczym osioł ze Shreka: daleko jeszcze? Ale cały czas dzielnie kroczyliśmy za naszym przewodnikiem, który zupełnie nic sobie nie robił z tego skwaru. Wychował się przecież w jednym z najcieplejszych miejsc na ziemi, gdzie latem temperatura dochodzi do 40°C.

W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie zostawiliśmy lodówkę z lunchem i zimnymi napojami, które teraz postawiły nas na nogi.

Po krótkim odpoczynku zapakowaliśmy się na nasze mokoro i popłynęliśmy w drogę powrotną, znowu podziwiając krystalicznie czyste wody Okavango.

Żegnamy się z naszym przewodnikiem, a kierowca z agencji odwozi nas do naszej lodge. Po drodze przejeżdżamy nad Thamalakane w pełnej krasie.

Po tak wyczerpującym i obfitym w wrażenia dniu, czas na zasłużony odpoczynek nad brzegiem rzeki. W restauracji kupujemy piwko i przenosimy się na taras nad rzeką.

Ja, po kilkunastu minutach takiego lenistwa, jestem wypoczęta i już nie mogę doczekać się, żeby zobaczyć, kto dziś grasuje w mojej ptaszarni. Po minie Marcina widzę, że niespecjalnie jest z tego zadowolony, no ale dziś już ostatni dzień jesteśmy w tym miejscu i szkoda by było nie zapoznać jakiś nowych jego mieszkańców. W swej argumentacji muszę być chyba jednak skuteczna, gdyż za chwilę słyszę upragnione: no to idź, co też od razu czynię

Po drodze do ptaszarni spotykam wiewiórkę drzewną i poznanego wczoraj długoszpona afrykańskiego.

Rozsiadam się w moim wczoraj odkrytym miejscu i zaczynam oczekiwanie na zlot wygłodniałego ptactwa. Dziś jako pierwszy zjawia się nowy okaz – brodal czubaty. Najpierw bacznie mnie obserwuje z pobliskiego drzewa, a potem ląduje na trawniku i zaczyna poszukiwania obiadu, w czym jest bardzo skutecznych – co chwila jakiś robal ląduje w jego dziobie.

Towarzyszy mu kukal senegalski, też przetrząsający podmokły grunt.

Jakby zdając sobie sprawę ze swojego dostojnego wyglądu, po trawniku dumnie przechadza się błyszczak ciemny.

Wszystkiemu z góry bacznie przyglądają się dziwogony.

Bliżej wody spaceruje długoszpon, a w szuwarach ślimaków wyszukuje kleszczak afrykański.

Już mam zbierać się na kolację, gdy tak jak poprzedniego dnia, zjawia się moja ulubiona, cudowna kraska liliowopierśna.

Jeszcze tylko ostatnia fotka brodala i można zmykać.

Wieczorem na kolacji Marcin zamawia tradycyjne danie Botswany – Seswaa’e. Jest to zmielone ugotowane mięso wołowe, które podaje się z ugotowaną kaszą kukurydzianą lub sorgo i przyprawami. Smakuje całkiem nieźle.

Po kolacji jeszcze chwilę zostajemy w restauracji – mają fajny kącik z mnóstwem albumów o zwierzętach żyjących w ich kraju – można uzupełnić swoją wiedzę