Coraz dalej…

Raz kozie śmierć… czyli pierwsza nasza daleka wyprawa

Już dwa lata temu zaświtała nam myśl o wyprawie do naszych rudych krewniaków na Borneo, nawet już biuro było wybrane ale trafiła się „świetna okazja” i polecieliśmy do mojej ukochanej Afryki. Po powrocie z Czarnego Lądu mieliśmy szczerze dość wyjazdów z trzydziestoma innymi osobami i padło postanowienie: od tej pory jeździmy sami albo ze znajomymi.

Chyba właśnie rok temu znajomy z trip4cheap.pl napisał na forum, że rusza na Borneo i to był znak – „nasi” tam będą, przetrą szlaki, będzie nam łatwiej. Jak wrócą – jedziemy! Początkowo umawiamy się z dwójką znajomych, wyznaczamy trasę: oprócz Singapuru, Malezji lecimy do Kambodży. Zaczynamy planowanie: gdzie się zatrzymujemy, co oglądamy, latamy czy jeździmy, itp. Jest luty, z zakupem biletów postanawiamy jeszcze poczekać. W maju okazuje się, że znajomi niestety nie mogą wziąć urlopu w wakacje, a dla nas to jedyny możliwy termin. Postanawiamy: lecimy sami. To nasza pierwsza tak daleka samodzielna wyprawa. Z angielskim jesteśmy trochę na bakier, Marcin mówi, że jesteśmy jak ślepy z głuchym, ja więcej rozumie, ale mam problem z mówieniem, Marcin potrafi się za to dogadać Biggrin Zmieniamy też plan naszej wyprawy: Singapur – Malezja (z Borneo) – Brunei. Pilnie śledzimy relację znajomego, która była skarbnicą wiedzy wszelakiej. Z polecaną przez Niego agencją ustalamy plan naszego pobytu na Borneo, resztę wyprawy organizujemy sami. Lecimy 14 sierpnia i praktycznie do tego czasu cały czas coś zmieniamy, poprawiamy. Kupujemy też odpowiednie koszulki, dzięki którym jesteśmy atrakcją podczas wizyty u rudych krewniaków Biggrin

Ostatecznie 15 sierpnia zjawiamy się rano na lotnisku z kompletem map, dokładnymi planami na każdy dzień pobytu i lekkim przerażeniem: czy damy radę? Lecimy LOT-em do Kopenhagi a potem już Singapore Airlines do Singapuru. Lot mamy spokojny, stewardesy ładne, jedzonko dobre.

O 6 rano lądujemy w Singapurze. Chwile zamieszania z kupieniem karty na przejazdy metrem i autobusami i już wsiadamy do metra i po jednej przesiadce wysiadamy w centrum miasta, obok naszego hotelu. W metrze przeżywamy lekki szok: każdy z iPadem, iPhonem, niektórzy mają nawet po dwa. Z zaciekawieniem zerkam na co oni look’ają w te telefony. A tu proszę: jedni oglądają filmy, inni rozwiązują sudoku, jeszcze inny grają w kulki Biggrin

Jeśli chodzi o ceny metra to pojedyncze przejazdy kosztowały nas nie więcej niż 2 SGD. Zaraz po przylocie kupiliśmy kartę kartę EzLink, jest przydatna, gdy planuje się trochę jeździć metrem i autobusami. Karta kosztuje 12 SGD, z czego o ile dobrze pamiętam 7 SGD to koszt karty, reszta przeznaczona jest na przejazdy. Kartę można doładowywać na stacjach, w okienkach za minimalną kwotę 10 SGD. Koszty przejazdów z kartą są trochę niższe niż przy kartach jednorazowych. Jeśli zostanie nam jakaś niewyjeżdżona kwota, można w okienku zwrócić kartę i otrzymamy niewykorzystaną kwotę.

Docieramy do naszego hotelu. Mamy zarezerwowane noclegi w holetu Fragrance-Riverside (rezerwowaliśmy przez booking.com). Hotel może nie najtańszy (najdroższy też zdecydowanie nie Smile) ale za to położony w super miejscu, blisko stacji metra, blisko do mariny. Za pokój dwuosobowy (bez okien i śniadania) zapłaciliśmy 218 SGD. Już na miejscu za 40 SGD dokupiliśmy śniadania i zamianę na większy pokój z oknami. Hotel bardzo przyzwoity, czysto, ale pokoje malutkie, śniadań też nie polecam kupować, gdyż są bardzo skromne. Ale biorąc wszystko pod uwagę hotel godny polecenia. Ponieważ zakwaterowanie możliwe jest dopiero od godz. 15, zostawiamy na recepcji nasze bagaże, przebieramy się w lżejsze ciuszki i ruszamy w miasto Biggrin Jest okropnie duszno, po 5 min. od wyjścia z hotelu nasze ubrania już są lekko mokre, no cóż, taki urok tego klimatu.

Nasza trasa prowadzi najpierw na Boat Quay, pięknym nadbrzeżem nad rzeką Singapur, przy której w otoczeniu nowoczesnych biurowców jest masa kolorowych kamieniczek z restauracyjkami. Docieramy do Merlion Park (który tak naprawdę nie przypomina parku), gdzie znajduje się największa w Singapurze statua Merliona – ryby z głową lwa. Statua ma prawie 9 metrów wysokości i pięknie sika wodą Biggrin

Wracamy z powrotem na Boat Quay, przechodzimy przez most Cavenagh i idziemy pooglądać z zewnątrz Muzeum Cywilizacji Azji, na zaglądanie do wewnątrz nie mamy ani czasu ani ochoty. Z muzeum poczłapaliśmy jeszcze na Raffles Landing Site, gdzie stoi pomnik Sir Stamforda Rafflesa – założyciela Singapuru.

Potem nadszedł czas na chyba najbardziej znane miejsce w Singapurze – Marina Bay. Odwiedzamy po kolei Esplanade – Theatres on the Bay, piękne budynki w kształcie połówek durianów. Budowa tego centrum kulturalno-rozrywkowego została ukończona w 2002 r., a mieszczą się w nim restauracje, sklepy, sale widowiskowe.

Zostajemy chwilę w Esplanade, odpoczywamy a postawieni na nogi klimatyzacją ruszamy dalej. Docieramy do Singapore Flyer – Oka Singapuru – największego na świecie koła młyńskiego (165 m). W planie mieliśmy zobaczyć Singapur z koła, ale wobec nie najlepszej pogody oraz ceny – rezygnujemy.

Idziemy za to pod piękny Marina Bay Sands, nie powiem, robi wrażenie Smile na dole centrum handlowe, lodowisko, jest co oglądać.

Dalej nasza droga prowadzi do ogrodów Garden by The Bay. Ogrody zajmują powierzchnię 101 hektarów. W ogrodach prócz prawdziwej zieleni znajdują się drzewopodobne konstrukcje o wysokości od 25 do 60 metrów. Kilka z nich jest połączone podniebnym mostem. Znajdujemy też 9-metrowego bobasa – rzeźbę brytyjskiego artysta Marca Quinna zainstalowaną w ogrodach i nazwaną „Planeta”. Ogrody są pięknie iluminowane nocą.

Co do ogrodów, to naprawdę są niesamowite. Te dwie kopuły, które widać na zdjęciu to kopuła kwiatów (The Flower Dome) i las chmur (Cloud Forest), gdzie w środku znajduje się usypana góra. My niestety nie wchodziliśmy do środka z braku czasu, teraz żałujemy, jak pooglądaliśmy zdjęcia w sieci z tego cudownego miejsca.

Powoli opuszczamy marinę i centrum biznesowo-finansowe Singapuru i idziemy się trochę uduchawiać w licznych świątyniach Biggrin

Zanim dostarczymy sobie strawy duchowej, postanawiamy coś przekąsić. Zgodnie z planem trafiamy do Lau Pa Sat Festival Market, dużego center food, które mieści się w zabytkowym budynku w dzielnicy biznesowej miasta. Wewnątrz cała masa stoik z wszelakim jedzonkiem, wszystko czego dusza zapragnie. Do tego pyszne świeżo wyciskane soki (żeby jeszcze tego lodu mniej dawali) z rożnych owoców oraz trzciny cukrowej.

Pochłaniamy pierwsze nasze chińskie przysmaki i udajemy się w dalszą wędrówkę do Chinatown. Odwiedzamy najpierw świątynię Thian Hock Keng.

Zaglądamy również do przepięknej świątyni Sri Mariamman.

Tuż obok świątyni Sri Mariamman znajduje się meczet Jamae Chuli.

Odwiedzamy jeszcze świątynię Buddha Tooth Relic.

Wstępy do świątyń były bezpłatne, w jednej spotkaliśmy się z opłatą za robienie zdjęć, w kilku były dobrowolne ofiary. Ledwie żywi wracamy wieczorem do hotelu, gdzie możemy się w końcu zameldować. Szybki prysznic i dalej w drogę Biggrin

Ponownie wracamy nad Marina Bay, popodglądać Singapur nocą.

Przed Marina Bay Sands zaczyna się właśnie nocny spektakl świateł i muzyki.

I tak to bardzo pracowicie upłynął nam pierwszy dzień w Singapurze.