Coraz dalej…

Z wizytą u szalonego Barona

18 sierpnia 2014, dzień 4

Ciepła noc szybko się kończy. Wstajemy i…, nie no, czy to musiało mi się przytrafić w takim miejscu? Dopadła mnie migrena Sad Zwlekam się jakoś z namiotu, no nie jest dobrze. Erastus pyta, co chcemy na śniadanie, a mi na samą myśl o jedzeniu robi się niedobrze, a jak sobie pomyślę, że czeka mnie jazda po szutrowych drogach w takim stanie to płakać mi się. Chwilę później Marcin wcina jajecznicę i kiełbaski, a ja miętolę tylko kromkę chleba i mocną herbatę. No nie, tyle nas dziś czeka, a ja ledwie żywa. Łykam wszystkie prochy, jakie mam i o dziwo ból głowy zaczyna dość szybko mijać. A już widziałam lekkie przerażenie w oczach Erastusa – jakaś chorowitka mi tu przyjechała i marudzić pewnie będzie Pleasantry i tak się słono musiałam tłumaczyć, dlaczego śniadania nie jem, pewnie biedak myślał, że mi nie smakuje Smile

Po powrocie do świata żywych, o mało co nie padłam znowu. Boże, gdzie myśmy spali Shok przecież to prawie raj. Resztki złego nastroju szybko pryskają, bierzemy aparaty w ręce i biegiem na obchód naszego campu.

Tak, jak wspomniałam spaliśmy na campie na farmie Koiimasis. Farma ta, razem z trzema innymi (Gunsbewys, Tiras, Landsberg) połączyły się, tworząc, na obrzeżach Pustyni Namib, liczący 125 km² obszar chroniony Gór Tiras (Tiras Mountains Conservancy), który jest udostępniany turystom przez farmerów. Nazwa Koiimasis pochodzi z języka ludu San i oznacza: „miejsce, gdzie spotykają się ludzie”. Nasz camp leży w samym sercu Gór Tiras, pośród czerwonych skał granitowych.

Tak wyglądało nasze obozowisko: kamienne krzesełka i stół, w tyle palenisko z grillem i nasz domek na kółkach.

Wokół obozowiska wesoło biegały wiewiórki ziemne, co chwila znikając w swoich podziemnych norkach.

Czas opuszczać to urokliwe miejsce. Składamy, a raczej Erastus przy naszej asyście składa namioty – zajmuje to rzeczywiście góra 10 min., pakujemy resztę rzeczy do samochodu i opuszczamy ranczo Koiimasis. Po drodze żegna nas stado oryksów i para strusi.

Dziś nasza trasa wiedzie na południe, do pokonania mamy ponad 300 km szutrowej drogi. Z naszej Toyoty znowu podziwiamy ciągle zmieniające się piękno Namibii.

Zauważamy drzewa, które są jakby obrzucone słomą. To „apartamentowce” tkacza towarzyskiego. Gniazda kolonijne tkaczy towarzyskich mogą ważyć nawet tonę i mieszkać w nich może nawet 300 małych budowniczych. Nie powinno się stawać po takim zabudowanym drzewem, gdyż w gniazdach mogą być węże buszujące za jajami i pisklętami tych ptaków.

A tak wygląda ta niepozorna ptaszyna, która buduje te ogromne konstrukcje.

Na chwilę zbaczamy z naszej trasy by odwiedzić jeden z najbardziej znanych i niezwykłych budynków Namibii Duwisib Castle. Zamek został zbudowany w 1909 roku przez niemieckiego barona kapitana Hansa Heinricha von Wolfa na wysokim wzgórzu, na skraju pustyni Namib. Baron von Wolf za młodych lat walczył w Afryce, do której powrócił wraz ze swoją żoną – Amerykanką Jaytą, z którą rozpoczął budowę zamku. Większość materiałów do budowy i wyposażenia rezydencji importowana była drogą wodną z Niemiec, a następnie przewożona wozami na miejsce budowy. Zamek został zaprojektowany przez architekta Wilhelma Sandera w sposób funkcjonalny, ale i nowoczesny. Rozmieszczenie okien pozwalało na maksymalne wykorzystanie światła słonecznego, a grube kamienne mury i wysokie sufity zapewniały chłód w gorące dni. W rezydencji wybudowano też kominki, przy których ogrzewali się domownicy podczas zimowych nocy. W zamku było 22 pomieszczeń, posiadał on też piwniczkę pełną importowanych win. Baron zaczął także hodować konie, które były jego oczkiem głowie.

Baron von Wolf zginął w bitwie pod Sommą w 1916 r., jego żona przeniosła się do Anglii, a stado jego koni rozpierzchło się po pustynnych przestrzeniach. To potomków koni Barona szukaliśmy w okolicach Aus.

Z zamkowego wzgórza roztaczają się przepiękne widoki.

Z zamku Duwisib zmierzamy znowu na północ do NamibRand Nature Reserve. Ten położonych na ponad 170 tys. hektarów obszar chroniony jest jednym z największych prywatnych rezerwatów w południowej Afryce i przylega do Namib Naukluft Park. Za oknem Toyoty widoki takie, że z otwartą buzią można podziwiać.

Popołudniem docieramy do drugiego kanionu w Namibii – Sesriem Canyon. Jest on jest niewidoczny nawet w niewielkiej odległości. Po prostu idziesz sobie i nagle trafiasz na pęknięcie w ziemi na rozległej równinie Smile Kanion Sesriem znajduje się ok. 4,5 km od bramy wejściowej do Namib-Naukluft National Park. Kanion był formowany przez rzekę Tsauchab w skałach osadowych przez ostatnie 2 miliony lat. Ciągnie przez ponad kilometr, a jego głębokość dochodzi do 30 metrów. W niektórych miejscach kanion ma tylko 2 metry szerokości, posiada też głęboko ukryte miejsca, gdzie nawet w porze suchej jest woda. Nazwa Sesriem związana jest z pierwszymi osadnikami, którzy chcieli zaczerpnąć wody z jego dna; pochodzi ona z języka afrikaans i oznacza „sześć pasów” bo tyle właśnie skórzanych pasów trzeba było połączyć aby sięgnąć dna i nabrać wody.

Schodzimy wąską ścieżką w głąb kanionu i zaczynamy marsz po dnie. Popołudniowe słońce nadaje ścianom kanionu żółto-pomarańczowe barwy, jest cudnie. Marcin zauważa jakiegoś żuczka i zostaje robić mu sesję zdjęciową, a ja maszeruję dalej. Po przejściu ponad połowy kanionu, zawracam, czas poszukać źródełka z wodą, które znajduje się po drugiej stronie zejścia do kanionu. Rzeczywiście jest to miejsce najbardziej schowane wśród skał, prowadzi do niego wąski przesmyk.

Z kanionu jedziemy na miejsce naszego noclegu – Sesriem Camp. Jest to też najlepsze miejsce do jutrzejszej wyprawy na wydmy. Na campie uiszczamy opłaty wjazdowe do Parku Namib-Naukluft (80 NAD/os, 10 NAD/samochód, 30 NAD/nasz przewodnik) na jutrzejszą eskapadę na wydmy. Znajdujemy nasze miejsce noclegowe; Erastus jest bardzo niezadowolony, bo miejsce na ognisko/grill jest totalnie odsłonięte a wieję wiatr. Próbujemy zamienić nasze stanowisko, ale nic z tego, wszystkie są zajęte. Dziś kolacji na ciepło nie będzie, ale to nie powód do tragedii, mamy zupki z torebki, a Erastus w moment wyczarowuje pyszną sałatkę. Poprawiamy wszystko piwkiem, tzn. chłopaki bo ja sączę sobie pyszną Sawankę  Biggrin Jeszcze tylko szybki prysznic i spanie bo jutro wstajemy grubo przed świtem.