Coraz dalej…

„Ze Świnoujścia do Walvis Bay droga nie była krótka…”

20 sierpnia 2014, dzień 6

No może nie ze Świnoujścia, a z Tarnowa ale na pewno do Walvis Bay – jak śpiewają w szantach Smile

Rano idziemy na śniadanko z widokiem na ocean. Na ścianie restauracji wisi zegar, a pod nim cytat z piosenki „Amazing” zespołu Aerosmith.

Dziś nasza Toyota, nasz domek na kółkach ma wolne, a my po szybkiej kawie w towarzystwie Ani z Bocian Safaris, wyruszamy w rejs po Zatoce Wielorybiej w poszukiwaniu m.in. rzeczonych wielorybów. Z hotelu do przystani zabiera nas sympatyczny Kanadyjczyk. Po krótkiej rozmowie wiemy już, że był w Polsce, że Polacy nauczyli go robić szarlotkę – nie nie, nie ciasto Smile, która mu bardzo posmakowała. Szkoda, że droga była taka krótka.

Rejs, połączony z popołudniową wyprawą na wydmy, wykupiliśmy przez internet jeszcze w Polsce w agencji Sandwich Harbour 4×4. Koszt Marine Dune Day to w naszym przypadku 1 440 NAD/os. Przy rezerwacji on-line naliczany jest 10% rabat. W agencji odbieramy nasze wejściówki na łódź, idziemy do pobliskiej kawiarni na pyszną kawkę i czekamy na nasz katamaran. Na nadbrzeżu swoje sklepiki mają panie Himba. Chyba biznes musi im nieźle iść bo pani ma aż trzy telefony Smile

Przypływa nasz katamaran, „okrętujemy się” i wypływamy w rejs. Pogoda jest taka sobie, słońce nieśmiało przedziera się przez chmury, wieje wiatr. Dobrze, że ubraliśmy się porządnie bo im dalej w ocean tym zimniej.

Z wody dobrze widać, jak ogromny jest port w Walvis Bay.

W czasie rejsu towarzyszą nam mewy, gdy zatrzymujemy się, jeszcze niedaleko brzegu, przypływa stado pelikanów w nadziei na jakiś poczęstunek. Za chwilę przypływa też foka, która zgrabnie wślizguje się na pokład, udając zainteresowanie opowieściami kapitana tej łajby Smile

Płyniemy dalej w poszukiwaniu delfinów. Kilka mil od Walvis Bay, niedaleko od brzegu, znajduje się Bird Island. Jest to drewniana platforma, na której gnieździ się tysiące ptaków, przede wszystkim kormoranów przylądkowych. Pierwsze drewniany pomosty zostały zbudowane przez niemieckiego emigranta Adolfa Wintera, który w ten sposób chciał zbierać guano. Jechał on pociągiem ze Swakopmund do Walvis Bay i zobaczył, że znajdująca się przy brzegu Bird Rock cała jest pokryta cennym ptasim guanem. Wracając do Swakopmund Winter zauważył, że guano zostało zmyte przez przypływ oceanu. Aby nie dopuścić do utraty cennego guano, Winter zaczął w 1930 r. budować pierwszą platformę o powierzchni 4 m2, na wysokości 3 metrów na wodą. Rok później powiększył platformę do 16 m2, a później aż do 1 600 m2. Ptaki bardzo chętnie siadały na wybudowanej dla nich konstrukcji, zostawiając po sobie cenny ślad. Platforma była rozbudowywana jeszcze przez 6 lat; do dziś zachowało się 17 000 m2 drewnianej konstrukcji, podpartej 1000 filarami. Guano pochodzące od ptaków z Bird Island ma bardzo wysoką zawartość azotu w stosunku do innych miejsc zbierania guano w regionie. Nawóz jest czyszczony w Swakopmund, mielony na proszek. Obecnie z platformy zbiera się 650 ton guano rocznie.

Drogie panie, guano, zwane „białym złotem” jest składnikiem kosmetyków Biggrin a Namibia jest jednym z największym jego eksporterów.

Czas na coś przyjemniejszego Smile A co może być przyjemniejszego na wodzie, niż oglądanie delfinów, których ponoć jest tu mnóstwo. Póki co na horyzoncie na mierzei wylegują się stada fok, ale kapitan mówi, że delfiny na pewno będą. I nie myli się, te przesympatyczne ssaki zaczynają wkrótce pływać dokoła łodzi.

Jeszcze tylko mały lunch na katamaranie, ostrygi i szampan – może być Smile i wracamy powoli na ląd. Niestety wieloryby bardzo rzadko odwiedzają te tereny i teraz też nie zrobiły wyjątku.

Z katamaranu przesiadamy się do land rovera i razem z czwórką Włochów wyruszamy na południe. Zatrzymujemy się zaraz za miastem, przy Walvis Bay Lagoon, gdzie w wodzie brodzi cała masa flamingów, pelikanów i kormoranów.

Zjeżdżamy z asfaltowej drogi, teraz nasza trasa wiedzie przez piaszczyste drogi terenowe, a jej celem jest Sandwich Harbour, oddalone od Walvis Bay o ok. 50 km. Docieramy do kompleksu płytkich basenów, gdzie z wody morskiej pozyskuje się sól. Nasz przewodnik śmieje się, że to śnieg przywieziony z Polski i razem z Włochami zazdrości nam tego zimnego puchu. Przy okazji Włosi chwalą się, że byli w zimie w Zakopanem i bardzo im się nasza zimowa stolica podobała.

Solanki o niesamowitych kolorach zajmują obszar 3 500 ha i pozyskuje się z nich rocznie 400 tys. ton soli morskiej wysokiej jakości.

Co jakiś czas zjeżdżamy na plażę. Jest dość silny wiatr więc i fale są wysokie. Wjeżdżamy też ponownie na teren Namib-Naukluft National Park.

Sandwich Harbour jest dostępne tylko dla samochodów 4×4, trzeba mieć również odpowiednie permity. Miejsce to ponoć nosi swoją nazwę od statku o nazwie „Sandwich”, który jako pierwszy zakotwiczył w zatoce w 1790 r. Jest jeszcze jedna hipoteza dotycząca nazwy zatoki – podobno pochodzi ona od zniekształconej niemieckiej nazwy występującego tu rekina. W każdym razie to tu wydmy pustyni Namib spotykają się z Oceanem Atlantyckim.

W czasie odpływów można przejechać plażą, my jednak byliśmy w zatoce popołudniu, w trakcie przypływu, więc podziwialiśmy piękną lagunę z wierzchołków wydm, które w tym rejonie mają wysokość ponad 100 metrów. Szkoda, że pogoda nie dopisała bo Sandwich Harbour to niesamowite miejsce.

Z wydm nad zatoką zjeżdżamy, często pod kątem 45 st., w głąb pustyni, na małe co nie co – czytaj: szampan i ostrygi Smile

Czas na powrót do Walvis Bay. Nasz przewodnik podwozi nas pod hotelik, gdzie czeka już Erastus, zabieramy bagaże i wyruszamy do Swakopmund.

Jedziemy drogą nad wybrzeżem, z pustyni wiatr nawiewa piach.

Późnym popołudniem docieramy do Swakopmund i naszego hotelu Rapmund Pension. Erastus opowiada nam, że nazwa miasta pochodzi od dwóch słów: rzeki Swakop, płynącej niedaleko miasteczka oraz od niemieckiego słowa „mund” czyli usta i oznacza „usta Swakop”. Swakopmund jest miejscowością wypoczynkową, ponoć w lecie całe wybrzeże zastawione jest namiotami i pełne jest urlopowiczów. Jest świetnym przykładem niemieckiej architektury kolonialnej. To właśnie tu przeszła na świat córka Angeliny Jolie i Brada Pitta.

Zostawiamy bagaże i szybko wyruszamy na zwiedzanie tego przeuroczego miasteczka, które mi osobiście jakoś skojarzyło się z dzikim zachodem Smile

Niedaleko naszego hotelu znajduje się The Hohenzollern House, który w czasach kolonialnych pełnił rzekomo rolę miejsca uciech wszelakich Smile  Teraz znajduje się tam hotel.

Mijamy kolorowe odrestaurowane budynki kolonialne, za którymi wyłania się 25-cio metrowa wieża z arkadami domu handlowego Woermann House z 1905 r. Kiedy o zmroku docieramy do Niemieckiego Kościoła Luterańskiego, zaraz podchodzi do nas chyba ktoś a’la nasz kościelny z zapytaniem czy chcielibyśmy aby dla nas otworzył kościół. Zaskoczeni taką uprzejmością, grzecznie odmawiamy nie chcąc wydłużać panu dnia pracy.

Po szybkim i stanowczo za krótkim spacerze po tym jakże urokliwym mieście i pysznej kolacji, wracamy już całkiem o zmroku do hotelu. Czas spać, jutro też jest dzień pełen atrakcji.