Coraz dalej…

Gdzie jesteś Ritchie?

Rano następnego dnia wstajemy w nie najlepszych humorach, za oknem lekki deszczyk  a dziś w planach rejs na wyspę Satang. No nic, mimo wszystko zabieramy ze sobą stroje kąpielowe i pełni nadziei, że morze jednak rozpogodzi się wyruszamy w drogę. Jedziemy najpierw prawie godzinę samochodem, potem przesiadamy się na szybką łódź i płyniemy przez Morze Południowochińskie na Satang Island, która jest częścią Parku Narodowego Talang/Satang. Szczerze mówiąc oboje mamy trochę pietra, nigdy nie wypływaliśmy tak daleko w morze, a dość niespokojna toń i deszcz też robią swoje. Na wyspę płyniemy ok. 40 min. Na wyspie realizowany jest projekt ochrony żółwi. Często składają tam jaja żółwie zielone i zagrożone wyginięciem żółwie szylkretowe. Część niedużej plaży przeznaczona jest na wylęgarnię. Podobno na wyspie mogą przebywać dłużej (nocować) tylko osoby ze specjalnym pozwoleniem, ale my spotykamy parę młodych Niemców z dzieciakami, którzy na wyspie w bardzo skromnych warunkach spędzają trzeci dzień. Chłopak mówi, że w nocy przypłynęła żółwica i złożyła jaja. Jaja te zaraz zostały przeniesione w bezpieczne miejsce, aby nie pożarły je jaszczury, a po żółwicy został tylko ślad i dołek po jajkach. Nie wiem, czy wiecie, że jajka żółwia nie mogą zmieniać pozycji, muszą być przeniesione dokładnie w takiej pozycji, w jakiej zostały złożone. Zarodki już zaraz po złożeniu jaja mają coś jakby GPRS i zmiana pozycji powoduje, że ten „zmysł” zostaje zakłócony.

Pogoda niestety się nie zmienia, z plażowania nici, przewodnik zachęca nas do snurkowania (są tak ponoć koralowce i bogate życie podwodne) ale niestety nie uprawiamy tego „sportu”. Plątamy się trochę po wyspie i ustalamy wcześniejszy powrót do Kuching.

Ponieważ jest jeszcze wcześnie, słońce też zaczyna wyglądać zza chmur, postanawiamy pojechać jeszcze raz do Semenggoh Wildlife Centre na spotkanie z Ritchiem. Szybko znajdujemy transport (taxi za 60 MYR) i jedziemy na popołudniowe karmienie. Wstęp do centrum kosztuje 10 MYR/osoba. Zaraz za wejściem do centrum na drzewie bawi się mama z podrośniętym maluchem. Za chwilę schodzi z drzewa i przechodzi dosłownie 2 metry od nas Biggrin

Idziemy pod platformy, na których wykładane jest jedzonko dla małpek. Pracownik centrum opowiada o Ritchiem, mówi że był rano więc liczymy, że tym razem go zobaczymy.

No niestety ten szacowny jegomość znowu się nie pojawia Sad

Wracamy do Kuching, mamy jeszcze czas poplątać się po mieście więc idziemy oglądnąć jeden z wielu pomników kotów:

Potem idziemy zobaczyć Tua Pek Kong – najstarszą świątynię chińską w Kuching:

Idziemy też na promenadę, za 0,50 MYR/osoba przeprawiamy się łodzią razem z miejscowymi na drugą stronę rzeki Sarawak. Płyną z nami same muzułmanki i mają najpierw lekkiego stracha a potem niezły ubaw, jak wsiadający rozpędem Marcin znacznie przeważa tę małą łódeczkę na jedną stronę ROFL Wygląda na to, że łódka jest też domem dla jej właściciela…

Po drugiej stronie znajdują się ładne budynki rządowe w stylu kolonialnym – Astana oraz nowoczesny budynek parlamentu.

Z powrotem przeprawiamy się przez rzekę, idziemy na jedzonko i wracamy do hotelu.