Coraz dalej...

Autor -Ela

Tam, gdzie zakwita raflezja

Rano po śniadaniu pakujemy się do busika Amazing Borneo, po drodze zabieramy jeszcze parę młodych Japończyków i dwie milczące Chinki i ruszamy w drogę do Parku Narodowego Kinabalu.

Nasz przewodnik to młody wiecznie chichrający się chłopaczek. Jedziemy najpierw jakieś pół godziny do miasteczka Tamparuli, gdzie przechodzimy przez długi wiszący most „Jambatan Tampurali”. Potem nasza trasa wiedzie dalej do Nabalu, gdzie zostajemy chwilę na miejscowym targu, m.in. spróbować duriana Lol w sumie w smaku nie jest taki zły, trzeba tylko na chwilę wyłączyć zmysł powonienia. Czytaj więcej…

Ulu Temburong

Wstajemy wcześnie rano, Marcin idzie po śniadanie, o przygotowanie którego poprosiliśmy dzień wcześniej. To co przynosi powoduje lekki niesmak.. Bad  w końcu nie spaliśmy w najtańszym hostelu… No więc nasze śniadanie stanowiły po dwie kromki chleba tostowego i dwa jajka na twardo i wstrętny, śmierdzący chemią sok pseudopomarańczowy, który ląduje w zlewie, tak jak poprzedniego dnia piwo. Także, jeśli ktoś zapuści się do Brunei, to niech omija ten hotel z daleka Stop Czytaj więcej…

Z wizytą u sułtana Brunei

Dzisiaj opuszczamy na 2 dni Malezję i lecimy do jednego z najbogatszych państw świata – Sułtanatu Brunei (Brunei Darussalam). Żegnamy się również na chwilę z Amazing Borneo, które organizowało nasz pobyt w malezyjskiej części wyspy. Nasz przewodnik zawozi nas na lotnisko i w drodze pyta nas, czy mamy wizy do Brunei. Nie powiem, że nie zapanowała lekka konsternacja, czy aby na pewno my ich nie musimy mieć. Ale oboje uspakajamy się na wzajem, że przecież sprawdzaliśmy (chyba…) i Polacy wiz nie potrzebują. Po pożegnaniu pakujemy się do samolotu AirAsia i po krótkim locie jesteśmy w Bandar Seri Begawan – stolicy Brunei.

Brunei jest monarchią absolutną, a władzę w nim sprawuje sułtan Haji Hassanal Bolkiah Mu`izzaddin Waddaulah. Bogactwo tego państwa stanowią złoża ropy naftowej. Na pola naftowe są organizowane wycieczki Wink Mieszkańcy sułtanatu nie wiedzą co to podatki, nie płacą za leczenie i edukację. Dochód na mieszkańca wynosi tam ok. 20 tys. dolarów. Czytaj więcej…

Gdzie jesteś Ritchie?

Rano następnego dnia wstajemy w nie najlepszych humorach, za oknem lekki deszczyk  a dziś w planach rejs na wyspę Satang. No nic, mimo wszystko zabieramy ze sobą stroje kąpielowe i pełni nadziei, że morze jednak rozpogodzi się wyruszamy w drogę. Jedziemy najpierw prawie godzinę samochodem, potem przesiadamy się na szybką łódź i płyniemy przez Morze Południowochińskie na Satang Island, która jest częścią Parku Narodowego Talang/Satang. Szczerze mówiąc oboje mamy trochę pietra, nigdy nie wypływaliśmy tak daleko w morze, a dość niespokojna toń i deszcz też robią swoje. Na wyspę płyniemy ok. 40 min. Na wyspie realizowany jest projekt ochrony żółwi. Często składają tam jaja żółwie zielone i zagrożone wyginięciem żółwie szylkretowe. Część niedużej plaży przeznaczona jest na wylęgarnię. Podobno na wyspie mogą przebywać dłużej (nocować) tylko osoby ze specjalnym pozwoleniem, ale my spotykamy parę młodych Niemców z dzieciakami, którzy na wyspie w bardzo skromnych warunkach spędzają trzeci dzień. Chłopak mówi, że w nocy przypłynęła żółwica i złożyła jaja. Jaja te zaraz zostały przeniesione w bezpieczne miejsce, aby nie pożarły je jaszczury, a po żółwicy został tylko ślad i dołek po jajkach. Nie wiem, czy wiecie, że jajka żółwia nie mogą zmieniać pozycji, muszą być przeniesione dokładnie w takiej pozycji, w jakiej zostały złożone. Zarodki już zaraz po złożeniu jaja mają coś jakby GPRS i zmiana pozycji powoduje, że ten „zmysł” zostaje zakłócony. Czytaj więcej…

Orangutany i długie domy

No więc jest dzień piąty naszego wyjazdu. Dziś w planie wizyta u naszych rudych krewniaków i odwiedziny długiego domu.

Zaraz po śniadanku wyjeżdżamy do Semenggoh Wildlife Centre, które znajduje się 20 km od Kuching. Jest pora rannego karmienia. Z niecierpliwością czekamy na pierwsze orangutany, mając nadzieję, że pojawi się też olbrzymi samiec Ritchie. Czytaj więcej…