Coraz dalej...

Operacja: „Korea Północna” start!

źródło: http://technowinki.onet.pl
1 października 2015, dzień 1

Na wyjazd do Korei Północnej „zachorowałem” kilka lat temu. Od tego momentu przechodziłem różne fazy – od całkowitej determinacji, aby dotrzeć do północnej części Półwyspu Koreańskiego i zobaczyć na własne oczy najbardziej odizolowany kraj świata, po zniechęcenie, powodowane scenami z obozów pracy, pojawiającymi się we wspomnieniach uchodźców.

Ostatecznie podjąłem decyzję, że właśnie naszedł ten moment, i tym razem sam, bez Eli (nieprzejawiającej zainteresowania dyktatorską rzeczywistością), wykupiłem wycieczkę w jednym z polskich biur podróży. Uczyniłem to kilka miesięcy przed planowaną wyprawą i przez długi czas byłem sam na liście. Ostatecznie, ku mojej nieskrywanej radości, grupa potwierdziła się – zebrało się 8 (łącznie ze mną) osób. Grupę tworzyli sympatyczni ludzie, którzy wiele zakątków globu widzieli, jednak – jak się później okazało – nigdy tak dziwnego państwa, jakim jest Korea Północna.

Zdecydowałem się na wyjazd z biurem, gdyż niestety indywidualni turyści nie są wpuszczani do tego kraju. A każdy pobyt cudzoziemców odbywa się ściśle według planu i jest pod stałą obserwacją kilku „opiekunów”.

Zanim pokażę Wam, jak wygląda ten tajemniczy kraj, krótko jeszcze o samych przygotowaniach. Sporo czytałem o wyjazdach turystów do tego kraju. Obejrzałem też kilka filmów na ten temat. Dodatkowo dostaliśmy list z biura podróży, w którym napisano, jak się spakować i w jaki sposób zachowywać się na miejscu. Miedzy innymi ostrzegano w nim, że: „(…) cały bagaż, także podręczny jest prześwietlany i sprawdzany. Przy wjeździe należy zadeklarować: sprzęt audio-wideo, fotograficzny, fotografie, filmy, publikacje, produkty z żeń-szenia. Sprzęt elektroniczny zostanie dokładnie sprawdzony przed wjazdem i zarejestrowany. Dotyczy to telefonów komórkowych, aparatów fotograficznych, kamer video, komputerów, kalkulatorów oraz odtwarzaczy MP3, iPodów, iPadów. Ponadto nie wolno wwozić czasopism i magazynów europejskich. Do depozytu mogą być zabrane aparaty fotograficzne, kamery lub lornetki, jeżeli tak postanowi służba celna na lotnisku i od jej decyzji nie ma odwołania. (…) Zaleca się zabrać ubrania bez logo. Dotyczy to również bluz sportowych – bez widocznych nazw firmowych. (…) Fotografowanie w miejscach niedozwolonych może narazić na nieprzyjemności, w skrajnych przypadkach na zniszczenie filmu, konfiskatę sprzętu lub wiele innych dolegliwości, a nawet na deportację lub oskarżenie o szpiegostwo. (…) Ponadto należy ostrożnie rozmawiać na niektóre drażliwe tematy, tj. polityka, stosunki dyplomatyczne, ekonomia i inne”. Ufff… Zapowiadało się, że nie będzie łatwo spełnić te wymagania, ale równocześnie – dzięki tym obostrzeniom – moja ekscytacja wyjazdem narastała… 

Przed wylotem musiałem jeszcze uzyskać w ambasadzie KRL-D w Warszawie, za pośrednictwem biura, wizę. W tym celu należało wypełnić stosowny wniosek, jak również dostarczyć: (1) oświadczenie, że mój wyjazd ma charakter tylko i wyłącznie turystyczny (w domyśle: nie jadę szpiegować), w dokumencie tym znajdował się zapis: „będę respektował przepisy prawa obowiązujące na terytorium KRL-D, które zabraniają fotografowania obiektów militarnych i strategicznych, mających wpływ na bezpieczeństwo kraju”, (2) oświadczenie, że w okresie dwóch ostatnich lat nie podróżowałem do Sierra Leone, Gwinei lub Liberii, ewentualnie innego afrykańskiego kraju dotkniętego Ebolą, (3) zaświadczenie z miejsca pracy, opisujące zajmowane stanowisko oraz zakres obowiązków.

Mając na uwadze sugerowane ograniczenia, zabrałem najsłabszy z posiadanych aparatów (zwykły, kompaktowy), co niestety znalazło odzwierciedlenie w niezbyt dobrej jakości zdjęć  Ponadto nie wziąłem ze sobą żadnych czasopism i książek do czytania. Przez chwilę chodziło mi po głowie, aby zabrać prace dyplomowe studentów do sprawdzania – zakładałem, że będzie sporo czasu na to podczas długiego lotu i przesiadek, ale szybko mi przeszło – pomyślałem: jak wytłumaczę moim seminarzystom, że ich prace skonfiskowano za niebezpieczne (być może uznane za wywrotowe, bo poruszające kwestie marketingowe) treści  Jedyne, co zabrałem to małe rozmówki polsko-angielskie, a i tak wzbudziły one spore zainteresowanie pani oficer kontrolującej mnie po przylocie, na lotnisku w Pjongjang.

Operacja: „Korea Północna” rozpoczęła się 1 października zbiórką na Okęciu w Warszawie. Podróż do stolicy Korei miała dwie przesiadki – w Helsinkach oraz Pekinie. Na odcinek podróży Pekin-Pjongjang wręczono nam już w Warszawie oddzielny wydruk, a w zasadzie kawałek poszarzałego papieru, który przypominał tekst pisany na maszynie do pisania. Wręczając ten wydruk, zadrukowany kilkunastoma mało zrozumiałymi liniami tekstu, uczulono nas, że jest to najważniejsza rzecz podczas całej wyprawy i nie można jej za nic zgubić.

Po zebraniu się grupy ruszyliśmy nadać nasze bagaże (niestety tylko do Pekinu, a nie do Pjongjang). Wskazanie przez nas destynacji wywołało spore poruszenie wśród osób wydających na Okęciu karty pokładowe. Tu po raz pierwszy poczuliśmy, że jesteśmy uczestnikami nietuzinkowej wyprawy Przelot do stolicy Chin trwał blisko 12 godz. i przebiegał bez zakłóceń. Kolejny dzień spędziliśmy już w Azji…

Źródło obrazka z flagą: http://technowinki.onet.pl