Coraz dalej...

Singapurskie zoo

Cały drugi dzień naszego pobytu w Singapurze spędzamy w zoo. Tak, tak w zoo. Przed wyjazdem czytaliśmy wiele opinii na jego temat, było bardzo polecane. Nie zawiedliśmy się, zoo jest rewelacyjne!

Naprawdę będąc w Singapurze trzeba tam koniecznie zajrzeć! Składa się jakby z czterech części: Park Ptaków Jurong, zoo, River Safari i Night Safari. Tak naprawdę, żeby w pełni skorzystać z uroków tych miejsc to trzeba by więcej niż jeden dzień tam spędzić. Jurong Bird Park jest w innej części Singapuru niż reszta zoo, trzy pozostałe „części” są obok siebie, w każdej są inne zwierzęta. Bilety do zoo kupiliśmy już w Polsce za 89 SGD/bilet. Bilety na poszczególne „części” zoo, jak i na cały kompleks można kupić tutaj Smile Kupując cały pakiet, na zwiedzanie całego kompleksu ma się 30 dni.

Meldujemy się pod bramą Jurong Bird Park zaraz po 8 rano. W parku są ogromne woliery z przeróżnym ptactwem, gdzie wchodzi się i można oglądać ptaszki (podobno aż 5000). Tylko ptaki drapieżne są w klatkach. Większe ptaki (jak np. flamingi) mają swoje rewiry, które nie mają żadnego ogrodzenia, a mimo to ptaki trzymają się tego terenu, mimo iż tak naprawdę mogły by spokojnie stamtąd zwiać Smile

Spotykamy najpierw pingwiny, potem ary i flamingi karmazynowe:

Ptaki są przepiękne.

Z parku ptaków jedziemy taksówką do zoo. Ja nie wiem, jak to zostało zrobione, ale np. małpy w ogóle nie są w klatkach, jedynym ogrodzeniem, które oddziela je od chodnika są kamieni, przez które mogłyby sobie swobodnie przejść. Ale nie, one trzymają się swojego rewiru. To samo z innymi zwierzakami. Nosorożca od deptaka dzielił tylko jakiś niepozorny rów, którego i tak nie były widać zza krzaczków bukszpanu, czy czegoś podobnego. Żadnych drutów, żadnych prętów, dosłownie nic. Chodząc po zoo ma się wrażenie, jakby się chodziło po sawannie ze zwierzakami. Owszem niektóre zwierzaki są odseparowane od ludzi, np. lampart był oddzielony jedną szklaną ścianką. Nie brakuje też wolier, gdzie można wejść i na przykład dotknąć np. lemura Wink, jeśli tylko ten ma na to ochotę W każdym razie rewelacja! W całym zoo są wyznaczona godziny karmienie niektórych zwierzaków, odbywają się też pokazy, które akurat nas nie interesowały.

River Safari to część zoo, w której można spotkać pandy małe i olbrzymie, niedźwiedzia polarnego.

Po 19-tej idziemy w końcu coś zjeść. Będąc w Azji nie sposób nie spróbować laksy. To popularna pikantna zupa przyrządzana z czerwonej pasty curry oraz mleczka kokosowego, z makaronem, krewetkami, kurczakiem, kalmarami, kiełkami fasoli mung i plasterkami tradycyjnego ciasta rybnego.

Night Safari zaczyna się od godziny 20, jak zapada zmrok. Można przejechać tę część zoo busikiem z wagonikami, albo przejść na piechotę – ma się czas do 23. My byliśmy już tak zmęczeni, że zasiedliśmy wygodnie w wagoniku i słuchaliśmy opowieści przewodnika. Wagoniki jechały kolejnymi alejkami, między lekko oświetlonymi lwami, zebrami, bawołami. Z znowu nie mogliśmy wyjść z podziwu, że np. taka zebra stoi sobie tam, gdzie jest tabliczka mówiąca o tym, że ją tam można zobaczyć, a nie idzie sobie pogadać z żyrafą Biggrin Lwy np. były na takim małym wzgórzu, przy chodniku był tylko niewysoki „murek” z krzewów i nawet jeśli za tymi krzaczkami był rów z wodą to te lwy z łatwością mogły dać susa z tej górki. No ale one sobie spokojnie leżały. Naprawdę świetna sprawa – wszystkim polecam gorąco Good

Do hotelu wracamy autobusem już po północy, ledwo żywi ale bardzo zadowoleni.