3 września 2014, dzień 20
Nie jest to nasz najszczęśliwszy dzień – dziś po raz ostatni będziemy podglądać dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Zanim jednak pożegnamy rezerwat Moremi i jego mieszkańców na dobre, wyruszymy jeszcze łodzią na wycieczkę kanałami Delty Okavango. Trip zarezerwowaliśmy na recepcji poprzedniego dnia (650 BWP/trip). Jakież było nasze zdziwienie, gdy się okazało, że rozlewisko zaczyna się tuż za naszym obozowiskiem. Szkoda, że tego wczoraj nie odkryliśmy, zapewne można było tam spotkać ptactwo różnego rodzaju. Choć w sumie na brak ptaków na campie też nie mogliśmy narzekać. Zagościł u nas toko buszmeński i błyszczak.
Udało mi się też, po jakieś półgodzinie siedzenia w krzakach, „dopaść” wreszcie z bliska żołnę małą
No dobra, dość już o ptakach, czas na wodne safari. Zanim jednak wyruszymy, Erastus pokazuje nam ślady hieny obok naszego samochodu i pyta czy ją słyszeliśmy w nocy. No nie powiem, ciepło mi się zrobiło, całe szczęście hiena po drabinie nie umie się wspinać (mam nadzieję) więc w nocy byliśmy bezpieczni. Erastus mówił, że słyszał, jak buszowała obok jego namiotu. Brrr…
Razem z Erastusem pakujemy się na dużą motorówkę i już płyniemy pięknymi kanałami delty. Woda pod nami jest tu bardziej niebieska niż niebo nad nami.
Woda jest krystalicznie czysta, pełno w niej lilii wodnych.
Nasz młody przewodnik mówi, że bulwy tych kwiatów są jadalne. I opowiada bardzo smutną historię: jego 21-letni brat, będąc na łodzi, pochylił się nad wodą, sięgając ręką po bulwę lilii wodnej. W tym momencie podpłynął krokodyl i łapiąc chłopaka za rękę wciągnął go do wody. Niestety nie było dla niego ratunku. Jeżeli gad wciągnie kogoś do wody, to koniec tej historii jest przesądzony, nie można nikogo uratować z uścisku krokodyla. Według przewodnika bardzo wiele ludzi ginie w ten sposób w Afryce. Smutne to bardzo, jak ludzie muszą się narażać, żeby zdobyć coś do jedzenia.
Po tej historii rozglądamy się dookoła, czy aby jakiś gad nie czyha na nas. I nagle Marcin zauważa w wodzie małego, a nawet bardzo małego krokodyla. Żebyście wiedzieli, jaki był z siebie dumny
Płyniemy dalej w nadziei, że może uda nam się spotkać hipopotamy. Na takiej szybkiej łódce moglibyśmy do nich blisko podpłynąć. Niestety nie napotykamy już na żadne zwierzaki. Zostaje nam tylko podziwiać piękne rozlewiska rzeki Moanachira, porośnięte gdzieniegdzie papirusami.
Wycieczka trwała jakieś półtorej godziny i mimo braku zwierzaków, zaliczamy ją do bardzo udanych. Ale powoli czas wyruszać w drogę powrotną. Zostawiamy więc Third Bridge i udajemy się na bezdroża Moremi. Cały czas towarzyszy nam przeróżne ptactwo: a to kraska, a to czapla siwa, a to wężówka, spotykamy nawet bielika afrykańskiego i gadożera brunatnego (i znów angielska nazwa tego ptaka brzmi zdecydowanie lepiej: brown snake eagle). Szkoda tylko, że wszystkie były tak daleko
Napotykamy też na stadko gnu pręgowanego i duże stado impali.
Jeszcze przed południem docieramy do First Bridge – jest w całkiem niezłym stanie – przekroczenie go nie stanowi żadnego problemu.
Niedaleko za mostem spotykamy krewniaka naszego bociana – żabiru afrykańskiego; niestety też jest daleko od nas i nie mamy możliwości podjechania bliżej.
Dzięki licznym rozlewiskom w Moremi jest zielono.
Nagle na naszym szlaku, tuż przed nami pojawiło się duże stado słoni. Nie ma co – mamy szczęście dzisiaj
W Moremi krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, najpierw busz, potem drzewa mopane, a dalej palmy. Na jednej z nich wypatrzyłam sępy – tym razem to ja byłam z siebie dumna, zdarzyło mi się wypatrzyć ptaki przed Erastusem
W pewnym momencie Erastus pokazuje na oddalone drzewa i pyta czy my widzimy coś leżącego pod nimi, bo jemu się wydaje, że coś tam jest. Wytrzeszczamy oczy oboje z Marcinem i nic, ale to kompletnie nic nie widzimy. Erastus jednak upiera się, że coś leży w cieniu drzewa. Marcin na swoim aparacie robi zdjęcie na największym możliwym zoomie i rzeczywiście dostrzegamy jakąś plamę obok drzewa, ale czy to jest zwierzę – trudno powiedzieć, raczej nie. Erastus nie daje jednak za wygraną, szybkie rozpoznanie terenu, czy nikogo nie ma i już podążamy w kierunku drzew. A tak wyglądała owa plama, która nie dała spokoju Erastusowi
Była to odpoczywająca lwia rodzina. Ja nie wiem, ale dla mnie jest to po prostu niemożliwe, żeby z tak ogromnej odległości wypatrzyć coś, co potem okazuje się lwem, a ściśle mówiąc jego zadem. Na lepszego przewodnika chyba nie mogliśmy trafić. Jadąc samemu, na 100 procent przejechalibyśmy obok tych kotów, jak i całej masy wcześniej spotkanych zwierzaków. Pytamy Erastusa, jak on to robi, jakim cudem widzi te wszystkie zwierzaki, na dodatek prowadząc samochód po tak trudnych szlakach. Odpowiada tylko, że jednym okiem patrzy na drogę, drugim wypatruje zwierząt. Też bym tak chciała… Póki co wszyscy delektujemy się widokiem odpoczywających lwów.
W rewelacyjnych humorach jedziemy dalej, tym razem sprawdzić, czy wczoraj widziane hipki są na swoich pozycjach. I oczywiście, że są, a jakże, żerują w najlepsze.
Nad wodą są też koby liczi i gęście gambijskie.
W cieniu, przed słońcem ukrywa się antylopa tsessebe.
Jedziemy również do miejsca, gdzie wczoraj widzieliśmy największe skupisko hipopotamów. I czeka nas kolejna niespodzianka: hipcie są i to całkiem duże stado, a na dodatek nie w wodzie, a na lądzie w pełnej krasie.
Jest też krokodyl.
Powoli wyjeżdżamy z rezerwatu, żegnają nas tsessebe, żyrafy, kudu, dawno niewidziany struś i inne zwierzaki.
Dzisiaj nocujemy na campie przy South Gate. Na campie oprócz nas jest tylko jeden samochód. Tak, jak na wszystkich campingach jest budynek z prysznicami i toaletami oraz miejsce do mycia naczyń. Są też specjalnie przygotowane paleniska.
Jest jeszcze wcześnie, można iść pozwiedzać teren, byleby nie za daleko, gdyż wszędzie mogą być dzikie zwierzęta.
Dzikich zwierząt nie spotykam, za to wszędzie ganiają malutkie mangusty karłowate.
Wyśledziłam też w zaroślach drozda szaropierśnego.
Jest też dziwogon żałobny. A propos tego ptaka, to gdzieś przeczytałam, że jest to niezły gagatek. Potrafi doskonale naśladować sygnały alarmowe innych zwierząt, robi to w sytuacji, gdy chce „okraść” jakieś zwierzę, w ten sposób skłania je pozostawienia pożywienia i ucieczki. Taki mały złodziejaszek i oszust
Powoli zachodzi słońce, czas rozkładać namiot i szykować kolację. Okazuje się, że nasza lodówka się zepsuła, całe szczęście, że w ostatni dzień, bo bez niej nie poradzilibyśmy sobie. Jedzenie na śniadanie jakoś dotrwa – noce nie są aż tak gorące.
W nocy po naszym campie grasują ratele, w świetle latarek widać tylko jak szybko przemykają między drzewami. To nasza ostatnia noc pośród dzikiej przyrody.