29 sierpnia 2014, dzień 15
Po nocy w totalnej głuszy czas rozpoczynać kolejny dzień pełen przygód. Ale najpierw musimy uwiecznić na zdjęciach to miejsce. A więc to nasze obozowisko:
Tuż obok klimatyczne prysznice bez wody. Wodę można sobie kupić u Buszmenów, podgrzać nad ogniskiem i wlać do worka na wodę.
Te parawaniki z daszkiem to kibelki
Wczoraj umówiliśmy się z naszym przewodnikiem, że rano Buszmeni otworzą swój sklepik i będziemy mogli coś kupić. Oczywiście sklepik rano był otwarty. Ale muszę przyznać, że był to sklepik w pełni profesjonalny: wszystkie towary miały metki z cenami, zrobione a to z kawałka tektury, a to z jakiegoś innego opakowania. Rzeczy w sklepiku to efekt pracy całej wioski, i też cała wioska dzieli się zyskami ze sprzedaży. Na prawdę nie warto się targować.
Kupujemy kołczan z łukiem i strzałami i kilka naszyjników (będą świetne na prezenty) i ruszamy dalej w drogę. Dziś do pokonania mamy ponad 400 km, większość trasy prowadzi Trans Caprivi Highway. Po drodze zaczyna się pojawiać coraz to więcej malowniczych wiosek.
Po drodze zajeżdżamy do Rundu zatankować, zjeść coś i zrobić zakupy na następne dni. Przed miasteczkiem zabudowa już zgoła inna.
Wczesnym popołudniem docieramy na nasz camping – Ngepi Camp. O miejscu przeznaczenia informują znaki przy drodze.
Jak widać poniżej, wszystko co potrzebne do życia na campie jest za free
Ngepi Camp leży na brzegu rzeki Kavango. Camp jest urządzony z pomysłem, niesztampowo, jednym słowem – świetnie. Idziemy na recepcję, gdzie wyznaczają nam nasze miejsce campingowe. Przy okazji bookujemy też popołudniowy rejs łodzią po Kavango (200 NAD/os). Mieliśmy farta, że od razu zdecydowaliśmy się na rejs, bo następnego dnia, z powodu małej ilości chętnych rejs się nie odbył.
Po wszystkich formalnościach wyruszamy na zwiedzanie campu. Po pierwsze: trzeba zlokalizować sanitariaty. Proszę, czego tu nie mają, jest nawet Holiday Inn
A to chyba najbardziej znana łazienka w tej części świata Z wanny można podziwiać rzekę Kavango.
Królewskich „apartamentów” ciąg dalszy. Tron dla króla
I coś dla królowej:
Jest też mały kącik kuchenny:
Cały camp jest dobrze oznaczony, przed wszelakimi niebezpieczeństwami ostrzegają tablice
Docieramy również do chyba największej atrakcji tego miejsca. Kilka metrów od brzegu, w wodach Kavango znajduje się klatka, coś na kształt basenu, w której można się kąpać w towarzystwie krokodyli i hipopotamów. My nie skorzystaliśmy bo woda była lodowata, ale chętni do pluskania w klatce byli.
Nad rzeką jest też pomost, na którym można siedzieć i podziwiać piękno okolicznej przyrody. Zostawiam tam Marcina z piwkiem i przewodnikiem w ręku, a sama ruszam z aparatem w okoliczne chaszcze, w których słychać świergot ptaków. Hałas w krzaczorach jest ogromny, ale wypatrzeć jego sprawców jest niesamowicie trudno. Jak już jakiegoś dostrzegę, to zanim się zbiorę do zdjęcia – ptaka nie ma W końcu natrafiłam na jednego, któremu chyba marzyła się kariera medialna, bo z lubością pozował do zdjęć, wydając się przy tym zainteresowany aparatem Ten niedoszły model to żółtobrzuch okularowy.
Zadowolona z małej sesji fotograficznej i nowego ptaszka do kolekcji wracam do Marcina – czas szykować się na wodne safari.
Na dużej łodzi razem z nami jest jeszcze jakieś 15 osób; każdy ma własne krzesełko do siedzenia. Wypływamy na spokojne wody rzeki Kavango. Rzeka ma długość ok 1 600 km, ma swoje źródła w górach Angoli, gdzie nazywana jest Cabanko, później przepływa przez wąski pas Namibii, zmieniając swoją nazwę na Kavango, aby w końcu wpłynąć do Botswany i rozlać się na terytorium 15 000 km² i utworzyć Deltę Okavango. Kavango nie wpływa do oceanu, kończy swój bieg rozlewając się na pustyni Kalahari.
Zaraz po wypłynięciu napotykamy na guźce pasące się na brzegu. Po raz pierwszy widzimy też samiczkę antylopy sitatunga.
Nie mija dużo czasu, a zarośli wyłaniają się słonie i majestatycznie podążają do wodopoju.
Wprawne oko dojrzy, że słonie nie są same. Z wody wystają głowy hipopotamów.
W promieniach popołudniowego słońca, na brzegu rzeki wygrzewają się też krokodyle.
Wszystkiemu bacznie z góry przypatruje się wężówka afrykańska.
Rzeka jest ogromna, kolor wody przepiękny. W trakcie rejsu napotykamy rybaka w oryginalnym, drewnianym mokoro.
Spotykamy też największą czaplę na świecie – czaplę olbrzymią.
Między jedną czaplą a następną mijamy słonie, które po ugaszeniu pragnienia wracają do buszu.
I znowu wracamy do ptaków. Na pierwszy ogień idzie czapla zielonawa.
Zaraz po niej czas na kormorany (chyba etiopskie).
Na mokradłach otaczających rzekę odpoczywają też gęśce gambijskie.
A tu dla odmiany guziec.
Nad naszymi głowami przelatują dławigady afrykańskie.
A za chwilę, niestety już w drodze powrotnej, mijamy zimorodka srokatego.
Jeszcze tylko hipki przed pójściem spać
I tak na łodzi zastaje nas zachód słońca nad rzeką Kavango.
Rejs trwał jakieś dwie godziny, jeśli ktoś będzie w tamtym rejonie to naprawdę warto się na niego wybrać.
Wracamy do naszego obozowiska, gdzie Erastus przygotowuje kolację. Trzeba by też coś o jakimś prysznicu pomyśleć, ale woda wszędzie zimna. Woda na campie ogrzewana jest za pomocą baterii słonecznych, więc popołudniu jest już raczej chłodna. Dobra, dziś tak jak zresztą wczoraj, prysznica nie będzie