Coraz dalej...

Mahango Game Reserve

30 sierpnia 2014, dzień 16

Rano wstajemy lekko zmarznięci. Do tej pory bielizna termiczna leżała spokojnie w walizkach, ale chyba trzeba będzie się z nią przeprosić Smile Noc nad rzeką jest jednak chłodniejsza niż w głębi lądu. Szybko stawiamy czajnik na butli gazowej i robimy dużo gorącej herbaty. Dzięki Bogu słońce, mimo że ledwo nad horyzontem, już trochę grzeje. Śniadanie zamiast przy stoliku, jemy stojąc właśnie w słońcu i grzejąc się. Jeszcze tylko poranna obowiązkowa kawa i można ruszać na spotkanie przygody. Dziś w planach wojaże po Mahango Game Reserve.

Park Narodowy Mahango został założony w 1986 roku. Jest to jeden z najmniejszych parków narodowych w Namibii – zajmuje powierzchnię nieco powyżej 250 km². Żyje w nim ponad 300 gatunków ptaków. Park jest położony w dużej mierze na terenach zalewowych Kavango. Istnieją dwie trasy zwiedzania parku. Jedna, wschodnia droga (15 km), która jednocześnie prowadzi w stronę Botswany, jest to szutrowa droga biegnąca mokradłami. Druga droga, zachodnia (31 km), piaszczysta i sucha, przewidziana jest tylko dla samochodów z napędem na cztery koła.

Wstęp do parku kosztuje 40 NAD/os, 10 NAD/samochód i 10 NAD/kierowca. Przy bramie wjazdowej do parku witają nas ogromne czaszki słoni.

Chwilę po przekroczeniu bram parku spotykamy impalę.

Jako, że jesteśmy w ptasim raju, co chwilę do naszej kolekcji „złapanych” w obiektywie ptaków, dodajemy coraz to nowe. Tym razem przyszedł czas na dudka afrykańskiego. Trzeba było aż do Afryki jechać, żeby pierwszy raz w życiu zobaczyć dudka Biggrin

Co prawda czajkę już spotkaliśmy w Etoshy, ale tamta była srokata, a ta dziś poznana to czajka koroniasta, z pięknym „berecikiem” na głowie.

Błyszczaka też już widzieliśmy, ale błyszczaka ciemnego, z pięknym długim ogonem, widzimy również pierwszy raz.

Pierwsze spotkanie zaliczamy również z frankolinem krasnodziobym.

Mimo, iż następna istota nie jest ptakiem, to spotykamy ją pierwszy raz w Namibii. Do tej pory nie widzieliśmy żadnych małpek, a w Mahango natknęliśmy się na koczkodana tumbili nazywanego też werwetą.

Czas na jakiegoś większego zwierza. W oddali zauważamy oddające się miłosnym uniesieniom bawoły Biggrin To też pierwsze bawoły, jakie widzieliśmy w Namibii. Jak pamiętacie, w Etoshy nie ma tych zwierząt.

Część parku to mokradła, rozlewiska czyli ulubione miejsca dla hipopotamów. Zjeżdżamy trochę z drogi (w parku można poruszać się pieszo) i idziemy nad rozlewiska. Na drugim brzegu widać pasące się hipcie. Szkoda, że są tak daleko.

To, że teraz są daleko, nie oznacza, że nie jesteśmy na ich terytorium. Pod stopami zauważamy ślady tych ulubionych przez Marcina zwierzaków. Dla porównania, obok kształtnej stópki hipka, mój klapek w rozmiarze 39 Biggrin W sumie to chyba jesteśmy zadowoleni, że jednak są na drugim brzegu.

Zajęci badaniem śladów hipopotamów nie zauważamy, że jesteśmy bacznie obserwowani. Uważne oko na nas ma ridbok południowy. Tę antylopę również widzimy pierwszy raz w życiu. Trochę tych antylop jeszcze nam zostało do zobaczenia, bo w Afryce żyje ponad 80 gatunków tych zwierząt – będzie po co wracać Biggrin

Ridboki to średniej wielkości antylopy, żyjące na terenach zasobnych w wodę. W obliczu niebezpieczeństwa zastygają w bezruchu, a jeśli zostaną dostrzeżone gwałtownie uciekają, wykonując wysokie skoki. Ten nasz właśnie poczuł, że jest na podglądzie i dał susa w trawy.

Jak w każdym namibijskim parku, i tu zawsze można liczyć na impale i oczywiście guźce.

Park Mahango słynie z olbrzymich baobabów. Zatrzymujemy się na chwilę, aby je spokojnie pooglądać.

Wykorzystując postój, idziemy również nad kolejne rozlewiska, a raczej bagna. Tym razem mamy szczęście zobaczyć – co prawda z daleka, ale zawsze – rzadkie antylopy lechwe, nazywane też kobami liczi. Antylopy te zamieszkują właśnie takie podmokłe tereny. Z daleka wydawało nam się, że to ridbok, ale lechwe mają dłuższy i przede wszystkim cienki ogon, w przeciwieństwie do puchatego ogona ridboka.

Wszystkie te zwierzaki spotkaliśmy jadąc wschodnią, szutrową drogą, od czasu do czasu zjeżdżając z niej. Pod koniec spokojnej przejażdżki spotkaliśmy jeszcze samicę kudu, a zaraz potem antylopę tsessebe (po raz pierwszy w Namibii), jedną z najszybszych antylop na święcie. Biega ona z szybkością nawet 80 km/h.

Czas teraz przetrzeć szlaki drugiej części parku, tej bardziej niedostępnej, zachodniej. Erastus mówi, że tą drogą jedzie pierwszy raz. Rzeczywiście bez napędu na cztery koła nie ma się co zapuszczać w te rejony.

Przez moment wydaje mi się, że nasza Toyota zaraz się zakopie i szczerze przyznam, że miałam tam stracha. Wokół zarośla, żadnej żywej duszy, zero zasięgu. A jakby tak nagle samochód odmówił posłuszeństwa, a z zarośli wyłonił się słoń albo co gorsza samotny bawół. Moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, a ja zaczynam się modlić w duchu, żeby nasze auto podołało. No i oczywiście, że podołało. Jedynym mega niezadowolonym był Erastus, ciężko mu się prowadziło, a trudu nie wynagradzała też żadna zwierzyna. Był tak zły, że powiedział, że jedzie tą drogą pierwszy i ostatni raz. W sumie to chyba mieliśmy pecha, że w tej części parku nic nie widzieliśmy. No może nie do końca nic, na zakończenie safari spotkaliśmy antylopy gnu Biggrin

Mimo pechowej zachodniej części, wracamy do Ngepi zadowoleni – spotkaliśmy trochę nowych zwierzaków, sam park też jest ciekawy.

Ponieważ jest południe, do popołudniowego pływania mamy jeszcze sporo czasu, idziemy najpierw przekąsić małe co nie co w barze, a potem robimy większy obchód campu, który naprawdę co rusz zaskakuje ciekawymi rozwiązaniami.

Mam też czas na odwiedziny w mojej ptaszarni Biggrin Tym razem spotykam beczaka szarogrzbietego (okropna nazwa jak na taką ładną ptaszynę)

Udaje mi się też wypatrzeć wiewiórkę, która mości sobie dziuplę świeżo zrywanymi liśćmi.

Gapiąc się na wiewiórkę, dostrzegam też w gałęziach błyszczaka i hałaśnika szarego – to ten, którego zwą „go away” z racji „przyjemnego” świergotu  Biggrin

Niedaleko naszego obozowiska czerwonymi nóżkami przebiera kureczka czarna. Za sąsiada mamy też małą jaszczurkę.

Na zielonej trawie przepięknie wyglądają błyszczaki stalowe.

Po południu przychodzi czas na mokoro. Dwugodzinne pływanie to koszt 200 NAD/os.

Tradycyjne mokoro to dłubanka z pnia drzewa kiełbasianego (nazwę nosi ono od owoców w kształcie kiełbasek). Obecne mokoro wykonywane są z włókna szklanego lub innego sztucznego tworzywa, co po pierwsze zapobiega przeciekaniu, a po drugie – oszczędza drzewostan. Na łódeczkę, a raczej coś co bardziej przypomina kajak wsiadamy w kapokach, płynąć będziemy tą samą trasą, którą pokonaliśmy dużą łodzią poprzedniego dnia.

Mokoro można podpłynąć bliżej brzegu, gorzej jak to jest teren hipopotamów Biggrin Mam nadzieję, że przewodnik, z którym płyniemy z daleka wyczuwa hipcie i żaden nie przewróci nam naszej łupinki. Oczywiście otrzymujemy też instruktaż, że łapy mamy trzymać przy sobie, żeby jakiś krokodyl się czasem na nie nie połasił. Nie muszę wspominać, że każdy bardziej zamaszysty ruch powodował niesamowite chybotanie łódeczki. Jednym słowem – błogość i spokój Biggrin

Spotykamy wczoraj poznane towarzystwo: czaplę olbrzymią, kormorany, czaplę zielonawą i zapoznajemy się z czaplą nadobną.

Do wodopoju przychodzi też samotny słoń.

Za zakolem Kavango doganiamy odchodzące w busz małe stadko słoni.

Słonie sobie poszły, ale z wody wyłoniły się hipopotamy.

Woda przyciąga także kudu. Najpierw pojawia się dostojny samiec, a za chwilę trzy samiczki, wypłoszone potem przez wystające z wody oczy hipka.

Mijamy też pasące się w oddali na brzegu sitatungi.

Na chwilę zatrzymujemy się na małej wysepce na środku rzeki. Spotykamy tam tylko czajkę srokatą. Ale za to przewodnik opowiada nam afrykańską bajkę o hipopotamach, wyjaśniającą m.in. dlaczego hipopotamy otwierają tak szeroko paszczę (potrafią ją otworzyć aż do 180 stopni). No więc było to tak:

Kiedyś wszystkie zwierzęta żyły razem na lądzie. Pewnego dnia do króla lwa przyszły hipopotamy ze skargą, że inne zwierzęta się z nich wyśmiewają, że są grube i mają krótkie nogi. Dodatkowo hipcie żaliły się, że muszą mieszkać w gorącej Afryce, gdzie słońce szkodzi ich wrażliwej skórze. Dlatego przyszły prosić o możliwość życia w wodzie. Wtedy alarm podniosły ptaki żywiące się rybami, że hipopotamy wyłowią im wszystkie ryby z wody i one nie będą miały co jeść. Król lew, nie chcąc tracić poddanych – ani ptaków, ani hipopotamów, wymyślił, iż hipopotamy będą mogły w ciągu dnia przebywać w wodzie, na noc jednak muszą wracać na ląd. Postawił też warunek sympatycznym grubaskom – nie mogły zmienić nawyków żywieniowych, miały pozostać roślinożerne. Na dowód tego, że nie wyjadają ryb z rzeki, hipopotamy miały pokazywać puszcze paszcze. Ot i cała tajemnica dzienno-nocnych zachowań hipciów Biggrin

Powoli zawracamy już w stronę campu. Słońce też jest coraz niżej; wszystko nabiera ciepłych, żółtych barw.

Dopływamy do zakola rzeki, gdzie przedtem uciekły nam słonie. I co widzimy Shok Ogromne stado słoni! Coś niesamowitego! Szkoda, że już zmierzchało i zdjęcia nie wyszły za dobrze, ale emocje jakie nam wtedy towarzyszyły i tak nie przełożyłyby się na obraz. Zresztą popatrzcie sami.

Na mokoro zastaje nas afrykański zachód słońca.

Wracamy do obozowiska, gdzie czeka Erastus kończy pichcić pyszną kolację – gorące spaghetti. Potem tylko szybkie mycie naczyń. Prysznica dziś też nie będzie, za zimno i woda w „łazienkach” też zimna. Ja wskakuje w ciepłe getry, śpiwory rozkładamy jak kołdry, jeden na drugim, jest dobrze – nie zamarzniemy Smile