Coraz dalej...

Tam, gdzie zakwita raflezja

Rano po śniadaniu pakujemy się do busika Amazing Borneo, po drodze zabieramy jeszcze parę młodych Japończyków i dwie milczące Chinki i ruszamy w drogę do Parku Narodowego Kinabalu.

Nasz przewodnik to młody wiecznie chichrający się chłopaczek. Jedziemy najpierw jakieś pół godziny do miasteczka Tamparuli, gdzie przechodzimy przez długi wiszący most „Jambatan Tampurali”. Potem nasza trasa wiedzie dalej do Nabalu, gdzie zostajemy chwilę na miejscowym targu, m.in. spróbować duriana Lol w sumie w smaku nie jest taki zły, trzeba tylko na chwilę wyłączyć zmysł powonienia.

Próbujemy też jackfruita – jest bardzo słodki i smaczny.

Wszędzie można kupić kawałeczki ananasa w woreczku za 2 MYR – jest tak słodki i soczysty, że od razu kupujemy dwa woreczki i pochłaniamy momentalnie.

Jeszcze tylko widoczek na Mount Kinabalu (4 095 m.n.p.m.), najwyższą górę Borneo i całego Archipelagu Malajskiego. Góra Kinabalu została również wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Dojeżdżamy do parku i idziemy wspinać się pod górę aby dotrzeć na Treetop Canopy Walkway czyli kładeczki wiszące jakieś 40 metrów w koronach drzew. Te kładki są zdecydowanie niżej o tych z Brunei, ale za to wyglądają bardziej naturalniej, i niestety dla mnie, bardziej się kołyszą, Cała „ścieżka” jest też dłuższa, ma ponad 150 metrów długości.

Po spacerku schodzimy w dół do Poring Hot Spring. Jakoś niespecjalnie nam się to miejsce podoba się idziemy do małego parku motyli (3 MYR/os).

Z gorących źródeł jedziemy na lunch. Po drodze zatrzymujemy się, aby zobaczyć największy kwiat świata – raflezję Arnolda. Mamy szczęście, w jakieś szkółce zakwitły akurat dwie naraz. Oczywiście za oglądanie trzeba zapłacić – 30 MYR/os. Po drodze do kwiatów mijamy jeszcze mini plantacje dragonfruitów. I jesteśmy na miejscu, są – dwa przepiękne, wielgachne kwiaty. Ponoć mamy szczęście, gdyż jeden z kwiatów ma 7 płatków, a standard to 5. Raflezja jest pasożytem, rośnie tylko na korzeniach jednego krzewu, kwitnie tylko raz na kilka lat przez 5-7 dni.

Przy jednym z kwiatów jest mała czarna kula – to pączek – za 2-3 dni będzie z niego piękny kwiat.

Zadowoleni, że udało się nam zobaczyć raflezję jedziemy na lunch.

Później nasza droga wiedzie do Ogrodu Botanicznego. Ale chyba nie trafiliśmy z porą roku, gdyż nie spotykamy prawie żadnych kwiatów, a liczyliśmy chociażby na piękne dzbaneczniki Sad

Jednak nasz przesympatyczny przewodnik tak opowiada o poszczególnych nieciekawych krzaczkach, śmiejąc się przy tym niemiłosiernie, że czas upływa nam bardzo przyjemnie. Zbiera się na deszcz, więc zwiększamy tempo, ostatnie spojrzenie na Mount Kinabalu, wsiadamy do busika i wracamy do Kota Kinabalu.

Po powrocie do miasta idziemy jeszcze zobaczyć Filipino Market, który jest bliziutko naszego hotelu. Po drodze kupujemy jeszcze kawę i cukierki durianowe dla znajomych Smile O ile cukierki nie mają tego specyficznego zapachu, o tyle kawa „pachnie” tak jak trzeba Lol

Powoli wracamy do hotelu, gdzie wszędzie wiszą takie tabliczki Smile Kary za wnoszenie duriana, jackfruita i tarapa są naprawdę wysokie.

Zjadamy pyszne rambutany kupione w Filipino Market i zmykamy do łóżka.